Obudziłam się dzisiaj ze straszliwym poczuciem pustki. Jakbym przez noc została przeszyta przez całe przemijanie. Tak głęboko, że nic nie ma znaczenia. 

 

Nie mam powodów do smutku. Moje życie jest spokojne. Mam najwspanialszego partnera na świecie. Wspaniałych przyjaciół. Prace, która uwielbiam i w której jestem coraz lepsza. Nie jestem bogata, ale już nie głoduję. A przywyklam wręcz í do głodu w życiu. Wszystko się układa. Nie ma żadnego dramatu. A jednak czasem wszystko we mnie zostaje zalane fala smutku. 

Moje życie poznaczone było licznymi tragediami. Śmiercią najbliższych, lękiem o innych. Czasem zastanawiam się, czy po prostu nie umiem żyć, gdy nastaje spokój. Zawsze, jak w piosence Florence, przywyklam do życia w chaosie. Myślałam, że to przez niego nieraz muszę cały dzień przepłakać. 

Teraz wiem że smutek jest po prostu częścią mnie. Częścią, która muszę nie tylko akceptować. Muszę ją też kochać. Przytulić czule, jak wszystko dookola. Ugłaskać w sobie, jak wszystko inne. Pozwolić sobie go czuć, a nie uciekać przed nim. 

 

Poniedziałkowy poranek nie jest najlepszą porą na bycie objętym przez ramiona smutku. Na bycie pożartym przez własną dziurę pod sercem. Ale pory na to się nie wybiera. Tylko w dorosłym życiu czasem trzeba poczekać, kiedy smutkiem można się zająć, pośpiewać mu w sobie uspokajające kołysanki. Ale i na to znajdę czas. 

Musze znowu dłużej, niż tylko przez jeden dzień, porozmawiać z sobą. I zastanowić dlaczego w spokojnym życiu nieraz pragnę się zniszczyć. 

"maybe I've always been more comfortable in chaos" 


Reposted from hormeza